Archiwum 24 września 2005


wrz 24 2005 gupia jeste
Komentarze: 0

Po wycieczce.
W zasadzie, nie lubie pisać takich wspomnień, ale trawle mnie pierdolnęło na tej wycieczce. Ale po kolei.

Bilans wycieczki: +30 zł, krwotok z nosa, zmartwychwstanie dawnej przyjaciółki, pare siniaków i psychika w kawałkach.

Po kolei. Pierwszego dni, super, ekstra, wyjeb, granie w siatke o 3 w nocy, bieganie w krótkim rękawku, gdy inni opatuleni trzeba bluzami, gra w karty 'na bicie' z wychowawcą, spacerki do księżyca, spadające gwiazdki, Lady Pank, wycie przy gitarce, ogólnie, wyjeb.
Drugiego dnia, obudziłam się i było jeszcze ok. Poszliśmy na spacerek dla zdrowia i kondycji do Parku Krajobrazowego, było lekko nudnawo, miałam czas myśleć. I zaczęło się. Zrobiło mi sie smutno i zatękniłam, poczułam sie gorsza od innych ludzi i takie tam. Zdarza się czasem. Zachciałam wrócić do domu. Zadzwoniłam, że mi źle i takie tam. Ale sie nie dodzwoniłam. Za trzecim razem dodzwoniłam się do siostry. Żeby przyjachali po mnie. I zaczeło się, 'nie wymyślaj problemów', 'wytrzymałaś tyle, wytrzymasz jeszcze jeden dzień, nic ci sie nie stanie', 'przesadzasz', 'nie zachowuj sie jak gówniarz' i takie tam. I sie rozbeczałam. Uspokoiłam trochę i wróciłam na ławke patrzeć jak inni grają. I zaczęło sie.
-Co ci jest?
-Nic.
-No Olka!
-No naprawde.
I poszłam sobie. Spać. I zaczęłam płakać tak centralnie. Co chwilę, nawet przy ludziach. Łaziłam sama, dzwoniłam do siostry, żeby sie wypłakać, i co chwila ktos pytał 'co ci jest?', uciekłam nawet, bo mnie osaczyły dwie osoby tym pytaniem. Po drodze przeleciałam przez korzeń, co czuję do tej pory. Leżałam na trawce, gapiłam w niebo, ale żadna gwiadka nie chciała spaść, poszłam na ławeczkę. A tam oczywiście, kolejna rozmowa z cylku 'co sie mogło ci stać?'
-Kto tam siedzi?
-Nikt.
-Jak to?
-Normalnie.
-Ola, co ci się stało?
-Nic.
-Na pewno.
-Na pewno.
-Ehem, jak chcesz to wpadnij później.
Poszłam w końcu do Martuni. Osoby, której nie trawię okrutnie. Ale też była pierdolnięta, cały dzień siedziała w pokoju, zła, troche przybita i ogólnie miała dość. Wlazłam przez okno, posiedziałam, pogadałyśmy, rozbeczełam sie. I wtedy, jako jedyna nie zaczęłam pytać 7 razy 'co jest?', tylko powiedziała 'Oluś, spoko, damy rade'. Co zdecydowanie bardziej poprawiło mi nastrój. Poszłam do Szalonej Oli. Tam seidziałam troche, w śpiworku i w ogóle milutko. Później Szalona psozła do ogniska, a ja poszłam sie przejść, sama. Jak wróciłam, poszłam po swój śpiworek, i dostałam kolki. Czy innej chujozy, grunt, ze nie mogłam sie ruszyć, schylić, wyprostować, usiąść prosto, nic. Siadłam na schodach i jęczałam z bólu. I nikt nie widział, nikt niue słyuszał. Ja za to słyszałam jak się śmieją w innych domkach, gadają i wogóle super. W końcu, gdy mi na tyle przeszło, ze mogłam chodzić, potoczyłam sie do pokoju i znowu zaczęło sie. Leżałam i płakałam, nie tylko dlatego, że mnie brzuch bolał. Poszłam się umyć, przeszło mi, przynamniej to kolkopodobne-cóś. Znowu poszłam do Szalonej i tam siedziałam, było ok, później poszłam znowu do Martuni, znowu do Szalonej, później do siebie. I znalazłam 'zeszycik rozmów', przeczytałam coś od Agi. I poszłam jej szukać, chciałam pogadac. Kiedy w końcu, znalazłam ją, zapytała 'po co mnie szukałaś'. A że nie byłam normalna i miałam już porządnie dość wszystkiego, oczywiście, rozbeczałam się i poszłam sobie. Właściwie to uciekłam. Siedziałam u Owcy i Bachy, koło 5.30 poszłam spać do siebie. Oczywiścię, ze łzami w oczach.
Trzeciego dnia przeszło mi na tyle, ze nie płakałam przy ludziach. A to już postep, duży. Cały dzień odliczałam, kiedy będe w domu i trzęsłam sie z zimna. Nawet się śmiałam. A to już bardzo dobrze.

Wróciłam do domu, i wcale mi nie przeszło. Po raz pierwszy mam dość. I po raz pierwszy nienawidze kogoś. Siebie. Za to, ze jestem sobą. Pwrót do dawnych zabaw? Sama nie wiem czy dam radę drugi raz wyjść z tego. Teraz, kiedy już jestem w domu wiem, co chcę. Chcę przestać istnieć. Przestać być sobą.

eh, zimno mi. i źle. I chce być z powrotem Juśka. Ale nie potrafię.

Może byłoby inaczej, gdyby nikt nie pytał ciągle co mi jest. Gdyby ktoś przytulił, powiedział 'Olka, weź się pozbieraj', gdyby ktoś pomógł mi zapomnieć a nie próbował zrozumieć. Chciałabym, żeby ktoś, zamiast pytać po dwadzieścia razy czego płaczę, wziął mnie za rekę i kazał się uspokoić. Kogoś takiego nie było tam. A kogoś takiego potrzebowałam.

gupia jeste. i chce przestać istnieć.

A w głośniczkach 'lewe lewe loff', 'silver and cold' i 'dla ciebie'. Wybuchowa mieszanka.

ju-sia : :