Archiwum październik 2005


paź 29 2005 hłehłehłe, do roboty Oluś!
Komentarze: 0

Idę sobie w stronę ronda, jest tak sierpniowo, niby ciepło, niby zimno, prawie nie ma ludzi. Większość siedzi w knajpach, albo pod namiotem. Tylko raz mnie mija jakis osobnik na rowerze. Tyle, nikogo więcej. Słoneczko zachodzi, a właściwie prawie zaszło, niebo jest jeszcze czerwone tam daleko daleko. A ja idę. I spomiędzy myśli wyskoczył Anioł. I zapytał:
-Chcesz polecieć?
-A chcę.
-No to chodź.
Wziął mnie za rękę, pociągnął, i pobiegliśmy, bardzo szybko. Chyba nigdy tak szybko nie biegłam. I nagle pociągnął mnie w górę, lecimy. Musi mnie trzymać mnie obiema rękami, ale to dobrze, nie jest mi zimno. Lecimy do ostatnich promieni słońca. Wszystko tak szybko ucieka, wszystko sie rozmazuje. Odwracam się, żeby zobaczyć miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stałam, ale to juz za daleko. A zachodzące słońce jest coraz bliżej. Mimo to, musimy sie śpieszyć, zaraz zniknie za horyzontem. Już ostatnie promienie widać, próbuję je złapać rękami, już prawie mam... Anioł mnie popchnął, złapałam jeden promyk, najpierw jedną ręką, później drugą.
Teraz promyk mnie ciągnie. Gdzie? Nie wiem. Lecę szybko, trochę się boję. Na chwilę odwrócić głowę, za siebie, popatrzec na Świat, jak zapomina o mnie. Anioł leci za mną, uśmiecha się. Chyba nie muszę się już bać, przecież nie zostawi mnie samej. Został już tylko lot gdzieś tam, gdzie słońce wciąż zachodzi, a właściwie prawie zaszło i widać ostatnie promienie. Anioł kładzie rękę na mojej, teraz już zawsze będziemy trzymać się za ręce. A przed nami długa droga i wieczność w senności.
A przecież to tylko chwila, gdy słońce nie zaszło jeszcze do końca.

Człowieku, który to czytasz, możesz czuć się dopuszczony do wielkiej tajemnicy. Jest to fragment mojego pamiętnika z dnia 6.09.2005. Możesz się uważać nawet za wyróżnionego, bardzo pilnuje swoich zapisków, a mój pamietnik to świętość.

Biorę się za siebie. Nie można przecież siedzieć i myśleć, jaki to świat jest niesprawiedliwy, jacy to ludzie są źli, jak sie na mnie 'uwzięli', jaka ja jestem biedna i pokrzywdzona przez życie. KONIEC, do roboty Olka.
Spotkałam koleżakne z gim., pogadałyślmy chwilę i powiedziała: Olka, ja ciebie nie poznaję, że ścięłaś włosy, ok, pasuje, że masz nieco inne poglądy, też ok, że dążysz do innych celów, niech będzie. Ale że ty siedzisz i jęczysz? Załamujesz sie?
I jeszcze to ktos inny powiedział, kiedyś dawno: nie wolno się załamywać, nie tobie.

Zaczęłam od porządku w szafie i szufladach. Głupie, ale pomaga. Następnie usuwanie zbędnych smsów. Zadzwonić do ludzi, o których zapomniałam. Iść na swój pieprzony półmetek. I nie tylko swój, niech ludzie widzą, że żyję jeszcze. I może zaczne sie wreszcie uczyć. Może. To akurat najmniej ważne w tym momencie.

Zbliżają sie Zaduszki i cała ta grobowa reszta. Jedyne bliskie osoby, które umarły mi, to: dyrektorka mojej podstawówki i mój dziadek. Czeka mnie wyjazd do Skarżyska, Zaleszan, no i trzeba by się wybrać do dwojej wsi. Pamiętam, jak byłam młodsza, stałam na warcie przy Malzoleum, w mundurku, 10 stopni, ręce sine z zimna, nie wolno sie ruszyć, a tu jakaś starsza kobitka podchodzi: biedactwo, załóż kurteczkę, biedactwo, jak przyjdziesz do domu zjedz zupkę ciepłą. Ehhh, wzorowa harcereczka byłam.

W szkole, moja klasa ma przygotować akademię na 11 listopada. Ja się jąkam, mówię szybko, seplenię, więc nic nie muszę mówić, tylko spiewam w chórze: myyy pierwsza brygaaaadaa; maszerują strzelcy ma-sze-ru-ją; nie rzucim ziemi skąd nasz ród; siekieramotykabimberszklanka; jeszcze Polska nie zgineła, hej kto Polak, na bagnety!...
A, że nie chcemy przez 30 min pieprzyć bez przerwy o 11 listopada (bes przesady, to tylko 24 godziny), więc będzie to przekrój przez historię, od I rozbioru do wsąpienia do UE. Jeszcze w scence z lat 80, w kolejce do sklepu mam iść z papierem toaletowym. Bardzo kluczowa rola w przedtawieniu.

To tyle się mniej więcej u mnie dzieje.

Lubię jesień, nawet bardziej niż wiosnę. Ja sie wtedy budzę. Jest tak ślicznie, idealnie.

ehhh, byle do grudnia

no, to ja juz nie przynudzam, dziekuję za uwagę, do widzenia!

ju-sia : :
paź 20 2005 Świat się zmienił?
Komentarze: 1

Jeszcze wczoraj, gdy myslałam o Tobie nie wiedziałam, czy komuś czegoś nie zabieram, czy nie sięgam gdzieś, gdzie nie powinnam. Dzisiaj wiem. Nazywaj to jak chcesz. Teraz, gdy mysle o Tobie, mam wrażenie, że kradnę.

Nie bój się, wybiję sobie, choćby siłą, z głowy bezsensowne marzenia.

I życze Ci szczęscia, powodzenia. Nie wiem, czy jesteś czy też jesteście. Nie ważne, nie wpycham się tam, gdzie nie powinnam. Życzę Wam szczęścia, powodzenia.

Wszystko, o czym myślałam przy zgaszonym świetle, wszystko o czym marzyłam, wyrzucam to. Może dam nawet radę.

A co najgłupszę, ciągle będę się budzić ze snu, w którym przychodzisz. Ciągle będę łudzić się jakąś pustą nadzieją. I zawsze będę czekać, zawsze, obiecuję. Tylko przestanę mysleć, przestanę marzyć.

A jeszcze kilka dni temu...

Za szybko to się zmienia.

I żyje sie inaczej, tylko jak? Po prostu, przed snem będę myśleć o szkole, o znajomych, o czymkolwiek. A na ciebie zawsze będę czekać.

Cóż, jeszcze raz, powodzenia i niech was Bóg prowadzi! (typowe zawołanie agnostyka)

Dobrze, ze chociaż moge uciec między kartki, schować się za piosenką, odgrodzić tym, czego nie ma i nie istnieje na tym świecie. Dobrze, że moja jebana przezzycie wyobraźnia jest ze mną, nie zostawi mnie, zastapi rzeczywistość.

Uciekam, troche dalje niz zwykle, poza wyobraźnię i sny. Tam, gdzie jestem sama, gdzie czekam.

ju-sia : :
paź 08 2005 wywalony śmieć
Komentarze: 0

Śmieć, czyli coś niepotrzebnego. Wywalony, bo po co trzymać to?

Przez kogo?

Były w klasie 2 osoby, które najbardziej lubiłam, którym najbardziej ufałam, z którymi najchętniej spędzałam czas. Może nie widzieliśmy sie najczęsciej, ale co z tego, skoro ich najbardziej lubiłam. Niestety, takie trójkąciki zawsze się kończą wykluczeniem jednej osoby. Powodzenia wam, miło było!

Teraz sie zastanawiam się, czy to ja czy oni.

Czyli, mamy pętle.

Zawsze trudno było mi zaufać komuś, zawsze długo to trwało. Taka już jestem. Im zaufałam. I, co mi się często zdarza, zawiodłam się. Oczywiście, troche czasu minęło, zanim okazało się, że już nie jestem z nimi. Na początku, było ok. Teraz jakoś odpadłam od nich.

Chodzę pierdolnieta od początku szkoły. Tego nie musiał nikt zauważyć. Od wycieczki troche mi gorzej na świecie, ale po mojej reakcji trudno spodziewać się wspóczucia. Od tygodnia olewają mnie na każdej przerwie, we dwójkę przeciwko mnie zawsze. I zawsze nabijali sie ze mnie. Ostatni tydzień, kompletne olewali mnie.
W piątek, pierwsza lekcja siedziałam jeszcze w miarę, przerwę też jakoś. Ale następna lekcja, była wolna, oni siedzieli a ja płakałam. Zauwazyli na przerwie, bo nie chciałam iść za nimi. Czyli taki mamy ładny koniec.

Była A., była K., była L. była M., była A., była O., był M., była E., była N, był B., a teraz oni do tej listy jeszcze. Coraz ciekawsze się to robi.

Zastanawiam się, kiedy zaczęło sie pierdolić i jak to się zaczęło. Wycieczka? Jeśli tak, to ja.

Z resztą, czy w tej chwili coś to zmieni? Raczej nie bardzo. Czyli żyje się dalej. I trzeba znowu kogoś znaleźć, poczekać, zaufać w końcu, i znowu, po jakimś czasie pożegnać w mniej lub bardziej nerwowej atmosferze.

Teraz mam M. Ona zawsze była ze mną. Od pierwszego dni, mniej lub bardziej, ale trzymałyśmy się razem. Nie jest to przjaciółka, może bardziej jest między nami więź, podobne myślenie, podobna osobowość. Coś, jak siostry. Ale nie jest to osoba, do której przybiegłabym z płaczem. Właściwie, tylko do jednej osoby potrafiłam przyjść z płaczem. Ale Ona już umarła, przynajmniej takiej wersji trzymamy się obie, Ja umarłam, Ona umarła. Oczywiście, wskrzesiło nas, ale w grobie została przyjaźń. Czasem tylko znicza któraś zapali i wspomni tą drugą.

Jeju, ale mi odwala. Po prostu, za często ktoś, komu ufałam, zostawia mnie. To niemożliwe, żeby za każdym razem była to moja wina.

A co najgorsze, mi zaczyna odwalać. Tzn, co-chwilę-płacz, gapienie w okno i żałowanie, że jestem sobą tu-teraz. Przecież, jeszcze 2 miesiące temu było inaczej, jakoś znośniej było na świecie, a małe dziewczynki nie musiały się bać o siebie. I nie traciło się przyjaźni.

eh, poplątane to troszke

ju-sia : :