Komentarze: 0
Idę sobie w stronę ronda, jest tak sierpniowo, niby ciepło, niby zimno, prawie nie ma ludzi. Większość siedzi w knajpach, albo pod namiotem. Tylko raz mnie mija jakis osobnik na rowerze. Tyle, nikogo więcej. Słoneczko zachodzi, a właściwie prawie zaszło, niebo jest jeszcze czerwone tam daleko daleko. A ja idę. I spomiędzy myśli wyskoczył Anioł. I zapytał:
-Chcesz polecieć?
-A chcę.
-No to chodź.
Wziął mnie za rękę, pociągnął, i pobiegliśmy, bardzo szybko. Chyba nigdy tak szybko nie biegłam. I nagle pociągnął mnie w górę, lecimy. Musi mnie trzymać mnie obiema rękami, ale to dobrze, nie jest mi zimno. Lecimy do ostatnich promieni słońca. Wszystko tak szybko ucieka, wszystko sie rozmazuje. Odwracam się, żeby zobaczyć miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stałam, ale to juz za daleko. A zachodzące słońce jest coraz bliżej. Mimo to, musimy sie śpieszyć, zaraz zniknie za horyzontem. Już ostatnie promienie widać, próbuję je złapać rękami, już prawie mam... Anioł mnie popchnął, złapałam jeden promyk, najpierw jedną ręką, później drugą.
Teraz promyk mnie ciągnie. Gdzie? Nie wiem. Lecę szybko, trochę się boję. Na chwilę odwrócić głowę, za siebie, popatrzec na Świat, jak zapomina o mnie. Anioł leci za mną, uśmiecha się. Chyba nie muszę się już bać, przecież nie zostawi mnie samej. Został już tylko lot gdzieś tam, gdzie słońce wciąż zachodzi, a właściwie prawie zaszło i widać ostatnie promienie. Anioł kładzie rękę na mojej, teraz już zawsze będziemy trzymać się za ręce. A przed nami długa droga i wieczność w senności.
A przecież to tylko chwila, gdy słońce nie zaszło jeszcze do końca.
Człowieku, który to czytasz, możesz czuć się dopuszczony do wielkiej tajemnicy. Jest to fragment mojego pamiętnika z dnia 6.09.2005. Możesz się uważać nawet za wyróżnionego, bardzo pilnuje swoich zapisków, a mój pamietnik to świętość.
Biorę się za siebie. Nie można przecież siedzieć i myśleć, jaki to świat jest niesprawiedliwy, jacy to ludzie są źli, jak sie na mnie 'uwzięli', jaka ja jestem biedna i pokrzywdzona przez życie. KONIEC, do roboty Olka.
Spotkałam koleżakne z gim., pogadałyślmy chwilę i powiedziała: Olka, ja ciebie nie poznaję, że ścięłaś włosy, ok, pasuje, że masz nieco inne poglądy, też ok, że dążysz do innych celów, niech będzie. Ale że ty siedzisz i jęczysz? Załamujesz sie?
I jeszcze to ktos inny powiedział, kiedyś dawno: nie wolno się załamywać, nie tobie.
Zaczęłam od porządku w szafie i szufladach. Głupie, ale pomaga. Następnie usuwanie zbędnych smsów. Zadzwonić do ludzi, o których zapomniałam. Iść na swój pieprzony półmetek. I nie tylko swój, niech ludzie widzą, że żyję jeszcze. I może zaczne sie wreszcie uczyć. Może. To akurat najmniej ważne w tym momencie.
Zbliżają sie Zaduszki i cała ta grobowa reszta. Jedyne bliskie osoby, które umarły mi, to: dyrektorka mojej podstawówki i mój dziadek. Czeka mnie wyjazd do Skarżyska, Zaleszan, no i trzeba by się wybrać do dwojej wsi. Pamiętam, jak byłam młodsza, stałam na warcie przy Malzoleum, w mundurku, 10 stopni, ręce sine z zimna, nie wolno sie ruszyć, a tu jakaś starsza kobitka podchodzi: biedactwo, załóż kurteczkę, biedactwo, jak przyjdziesz do domu zjedz zupkę ciepłą. Ehhh, wzorowa harcereczka byłam.
W szkole, moja klasa ma przygotować akademię na 11 listopada. Ja się jąkam, mówię szybko, seplenię, więc nic nie muszę mówić, tylko spiewam w chórze: myyy pierwsza brygaaaadaa; maszerują strzelcy ma-sze-ru-ją; nie rzucim ziemi skąd nasz ród; siekieramotykabimberszklanka; jeszcze Polska nie zgineła, hej kto Polak, na bagnety!...
A, że nie chcemy przez 30 min pieprzyć bez przerwy o 11 listopada (bes przesady, to tylko 24 godziny), więc będzie to przekrój przez historię, od I rozbioru do wsąpienia do UE. Jeszcze w scence z lat 80, w kolejce do sklepu mam iść z papierem toaletowym. Bardzo kluczowa rola w przedtawieniu.
To tyle się mniej więcej u mnie dzieje.
Lubię jesień, nawet bardziej niż wiosnę. Ja sie wtedy budzę. Jest tak ślicznie, idealnie.
ehhh, byle do grudnia
no, to ja juz nie przynudzam, dziekuję za uwagę, do widzenia!